środa, 17 marca 2010

zagadka

dopiero dziś po Dramatyckiej vychovie, dzięki ciekawości Ewy odkryłyśmy, że na naszym telewizorze w pokoju jest karnet do ski parku na 30.04 na 4 godziny... wcześniej był na laptopie Moniki... ale skąd on tam się wziął?! kto odpowie?! :>

wtorek, 16 marca 2010

1.03 - 6.03 ;)

W poniedziałek, 1 marca przywitała nas piękna, słoneczna pogoda:) Widoki na otaczające góry, już z samego akademika, były wręcz przecudne. Okazało się, iż nasi erasmusowi znajomi z Chełma wybierają się po obiedzie na C'ebrat', postanowiłyśmy więc się do nich przyłączyć. Warto było! Skracając sobie szlak i wspinając się po skałkach, dotarliśmy szybko na szczyt, a naszym oczom ukazała się przepiękna panorama miasta i okolic!




We wtorek zostałyśmy zaproszone na imprezę do akademika Ikar przez naszego słowackiego kolegę. Na wstępie dostałyśmy od niego małą reprymendę za 2 godzinne spóźnienie, ale po wytłumaczeniu się grą w siatkówkę, zostałyśmy poczęstowane przez Słowaków brzoskwiniówką i wiśniówką.... dalsza integracja polsko-słowacka przebiegała już pomyślnie;)





We środę nie działo się nic specjalnego, poza tym, że miałyśmy fajne zajęcia z dramatickiej vychovy, na których Ewa uczyła nas tańczyć walca i polki (z różnymi skutkami, ale nie poddajemy się i twardo ćwiczymy dalej;)





W czwartek doczekałyśmy się w końcu placuszków amerykańskich, dzieła Moniki, o których słyszałyśmy już od początku przyjazdu! Normalnie delicje! ;D

W piątek natomiast 10 osobową ekipą wybrałyśmy się na Sidorovo. Trasa nie była łatwa, a część z nas nie miała odpowiedniego, górskiego obuwia! Dałyśmy sobie jednak świetnie radę, zwłaszcza w drodze powrotnej, schodząc, a właściwie zjeżdżając na tyłkach ze szczytu;)

Po wyciecze Monice, Kasi, Żelce i Ewie zachciało sie gorącej czekolady, udały się więc do pobliskiego lokalu. Na czekoladzie się jednak nie skończyło... później poszły na szaloną imprezę do Kultury ;D


W sobotę miałyśmy wyruszyć na kolejną trasę, niestety gdy dziewczyny się obudziły, było już grubo po południu :P Przełożyłyśmy więc wyprawę na bardziej odległy i do tego nie znany termin. Po współnej kolacji - spagetii (dzieło Agnieszki) zachciało nam się powtórki z rozrywki - oczywiście w Kulturze! Tym razem to Monia z Agą balowały do 5 nad ranem;)

W niedzielę rozpoczęłyśmy dzień bardzo wcześnie... (dla niektórych po 2 godzinach snu ;P)
ranna pobudka była spowodowana wycieczką do Koszyc, a pociąg był o 7:40!

piątek, 12 marca 2010

weeked z gośćmi :) 26-28.02

W nocy z 25 na 26 przyjechali do nas, a właściwie do Naszej Kasi: Maciek (zwany Roman) oraz Michał (zwany Majonez) z Gosią :)

W piątek zaraz po obiedzie w Ac'ko mieliśmy iść na Sidorovo, ale pogoda nas nie rozpieszcza... było zimno i mokro... ciągle padał deszcz. Całe szczęście byli mężczyźni więc decyzja została szybko podjęta - idziemy na szlak, ale wybieramy krótką trasę. Padło na C'ebrat' :)


Mimo deszczu, błota i mgły utrudniającej podziwianie widoków towarzyszyła radosna atmosfera!
wspinaliśmy się trochę po skałkach, zamiast robić slalomy szliśmy na skróty, Maciek co róż przyglądał się drzewom i widział jakieś bobki lub inne ślady zwierząt (chyba zboczenie zawodowe ;P). Pomimo złej widoczności na szczycie "cieszyliśmy oczy" tym co nas otaczało :)





W drodze powrotnej do Trio zaszliśmy na przepyszne naleśniki koło hotelu Kultura :D







Natomiast w akademiku zagraliśmy w nieobliczalną MAFIĘ :)





W sobotę natomiast kolejny wyjazd do Tatralandii na wodne szaleństwo! a Monia czuje się tam jak ryba w wodzie (w sumie nic dziwnego, że ciągnie ją tak do Trójmiasta :))


Wieczorem natomiast trzeba było pójśc do Relax club i oczywiście zapalić fajkę wodną - tym razem cytrynową :)
i chociaż w menu nie było deserów lodowych - dziewczyny dostały na specjalne zamówienie :D

Niestety w niedziele nasi goście musieli wracać do Polski... zostałyśmy znowu same, spędzając niedziele na oglądaniu filmów i błogim lenistwie ;)

środa, 10 marca 2010

Komu bije dzwon?

Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą;
każdy stanowi ułomek kontynentu, część lądu.
Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi,
Europa będzie pomniejszona, tak samo
jak gdyby pochłonęło przylądek,
włość twoich przyjaciół czy twoją własną.
Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie,
albowiem jestem zespolony z ludzkością.
Przeto nigdy nie pytaj komu bije dzwon.
Bije on tobie...


a. takie małe wtrącenie... i wszystko przez Kasię, bo zauważyła, że zawsze jak wracamy do akademika to bije dzwon :)

wtorek, 9 marca 2010

20.02 - 26.02 :)

Ostatnio dużo się u nas dzieje...tak, że nawet wspomnienia już nam się nakładają. Na szczęście Monika notuje w swoim kalendarzu co, gdzie i kiedy się wydarzyło i dzięki temu możemy uniknąć pomyłki :)

Zacznijmy więc od początku. Po wyjeździe naszych znajomych z Polski postanowiłyśmy poszerzyć kontakty na Słowacji. W sobotę 20 lutego udałyśmy się ekipą Erasmusek do clubu na przeciwko 33, by przy smacznych trunkach obejrzeć skoki narciarskie i pokibicować Małyszowi. Niestety część z nas była rozczarowana drinkami, gdyż pan kelner nie wiedział np. jak się podaje malibu z mlekiem, za to chcąc uszczęśliwić resztę, zrobił bardzo dobre, ale mocne sex on the beach, tak, że nawet trzeba było dokupić dodatkowy sok by zachować przytomny umysł i koncentracje podczas gry w bilarda ;)


W niedzielę rządne przygód i niespodzianek wyruszyłyśmy na zwiedzanie Zyliny. I rzeczywiście miałyśmy dużą, ale niezbyt miłą niespodziankę. Trafiłyśmy bowiem do martwego miasta.

Wszystko pozamykane, na ulicach pustki, żadnego człowieka, no może poza kilkoma żebrakami. Nie miałyśmy nawet gdzie pójść na obiad. Pospacerowałyśmy trochę, obejrzały zamek (trudno było dostać się do niego) - oczywiście obejrzałyśmy go tylko z zewnątrz, bo był zamknięty i wróciły do Ruzomberoka.


W Pliznerze chciałyśmy posmakować tradycyjnej potrawy słowackiej. Z wypiekami na twarzy wyczekiwałyśmy kiedy kelner przyniesie nam upragnione haluszki. Dziwiło nas trochę połączenie klusek z bryndzą, kiełbasa i śmietaną, ale wyglądały całkiem apetycznie. Niestety już po kilku kęsach żałowałyśmy niezmiernie, że nie zamówiłyśmy kurczaka z frytkami,tak jak Iva, nasza kamaratka z Czech. No może poza Moniką, która jako jedyna z nas wpałaszowała całą porcję i stwierdziła, że nawet było dobre.






oto haluszki, które dla niektórych tylko ładnie wyglądają ...






Jako, że w weekend nie nawiązałyśmy nowych znajomości polsko-słowackich, postanowiłyśmy to nadrobić we wtorek. Z inicjatywą spotkania wyszedł Patrik, kolega Żelki z uczelni. Wraz z kolegami czekał na nas pod hotelem Kultura.
Chłopcy zaproponowali lokal, którego nazwy nie pamiętamy za bardzo "People coś tam". Podają tam jednak bardzo dobre mojito i kamikadze. Po północy odprowadziliśmy kamaratki do Trio i zamierzałyśmy wracać do naszych włości, gdyż integracja wypadła trochę słabo. Jednak po drodze Jens z Markiem (dwóch Slowaków, którzy nas odprowadzali) stwierdzili, że powinnyśmy spróbować słowackiej śliwowicy, więc udaliśmy się we czwórkę do kolejnego lokalu, którego nazwy również nie pamiętamy. I tak po kilku kieliszkach, przerywanych grą w bilarda, w świetnych humorach około 5 rano wróciliśmy na Hrabovską cestę.


W środę miałyśmy przezabawne zajęcia z j. słowackiego. Wszyscy zostali ogarnięci wiosenną głupawką, nie wiadomo dlaczego;) A wieczorem impreza w 33.
W czwartek upiekłyśmy wspólnymi siłami (każda maczała w nim ręce) nasze pierwsze ciasto - szarlotkę z budyniem. Pychota! A mówią, gdzie kucharek sześć...
Natomiast piątek 26.02 nasza ekipa powiększyła się o kolejnych gości z Polski :D

Niebawem ciąg dalszy ;)

sobota, 6 marca 2010

usprawiedliwienie ;)

Dużo się dzieje i nie mamy czasu uzupełnić bloga :P Jak w końcu spędzimy więcej czasu w akademiku to opiszemy wszystko na raz. Także Staszku - nie martw się ;)